Wiosna za oknem...i na talerzu.
Codziennie kontroluję zmiany przyrody za oknem. To imponujący proces. Nie chcę przegapić żadnego etapu budzenia się przyrody do życia. Z jednej strony mam już pączki na drzewach. Krzewy obsypane żółtym kwieciem. Z drugiej przyrodę bardziej ożywioną. Gniazdo, w którym gołębica dba o swoje małe. Czasami pozwala im wyjrzeć spod skrzydeł.
Mój organizm też poczuł wiosnę. Nie lubię zimy i zazwyczaj zapadam w tym okresie w lekki letarg, który objawia się brakiem ochoty na cokolwiek. Jak tylko zrobi się cieplej jestem nieustannie głodna. A tu za chwilę trzeba będzie pokazać się bez tych zasłaniających wszystko wierzchnich okryć. Szukam więc czegoś, co zaspokoi głód a jednocześnie nie spowoduje nadmiernych przyrostów. Ostatnio padło na kiełki. Dokładam je niemal do wszystkiego. Buła z twarogiem i kiełkami na śniadanie.
Na obiad sałata. Rukola, pomidor, kiełki i dresing.
Pozostaje mi już tylko zaśpiewać... zielono mi. Nabieram ochoty na działania. Nareszcie!
_______________________________________________________________________
"Tajemniczy oksymoron oddechu: dmuchasz na zupę, by ją schłodzić, dmuchasz na dłonie, by je ogrzać."
( Jonathan Carroll "Oko dnia")
Ale apetycznie u Ciebie:)Sama chyba się skusze na podobne danie:)
OdpowiedzUsuńMmmm, kanapka i sałatka wyglądają bardzo apetycznie, chyba znów zgłodniałam:) wiosna, cieplejszy wieje wiatr...:)
OdpowiedzUsuńZazdroszcze widoków za oknem. A co do jedzenia, to coraz bardziej chce się zieleniny, ale to jeszcze nie to w smaku co latem.
OdpowiedzUsuńMniam pyszne zdjecia :)
OdpowiedzUsuńzGłodniałam
OdpowiedzUsuń